—
Ellein… — ktoś usiadł obok mnie na ławce. Odwróciłam się w stronę chłopaka i
natychmiast wtuliłam się w jego ramiona. Łzy same zaczęły spływać po
policzkach.
— Dave, odprowadzisz mnie do
domu? – zapytałam z trudem wydobywając z gardła kolejne słowa. Chyba dopiero
teraz wszystkie emocje zaczęły się ze mnie ulatniać. Cały ten stres i strach w
końcu znalazły ujście.
— Mogę cię nawet podwieźć – na
jego twarzy pojawił się szeroki banan. Trudno mi było zachować powagę. Otarłam
rękawem łzy i uśmiechnęłam się do niego. Tym samym ponownie ukryłam wszystkie
uczucia i lęki. Już taka byłam. Nie chciałam go zawstydzać. Po jego reakcji
wywnioskowałam, że również on tego nie chciał.
Już po wszystkim pomyślałam. Jestem bezpieczna. Nic mi się nie
stało. Nawet perspektywa urlopu z rodzicami przestała być taka przerażająca.
Przy tym człowieku życie stawało się jakby łatwiejsze i piękniejsze, mimo że w
tym momencie nie mogłam być do końca sobą.
Na chwilę nawiedziła mnie nawet
myśl, czy by mu wszystkiego nie opowiedzieć. I tak już wiele wiedział o moich
problemach. Ale po tym, co ostatnio się między nami wydarzyło… I ten jego
uśmiech, który jakby tuszował jego zawstydzenie zaistniałą sytuacją… Nie miałam
odwagi więcej zadręczać go swoimi przeżyciami. On miał zupełnie inne
oczekiwania co do naszych relacji. Nie zgadzaliśmy się w tej kwestii. Nie
mogłam więc znów się przed nim otworzyć. Nie potrafiłabym oczekiwać od niego
pomocy, czy współczucia, gdyż nie mogłabym mu dać nic w zamian. A przynajmniej
nie tego, czego on by chciał. Od samego początku uważałam go tylko za dobrego
kumpla. Być może gdzieś po drodze zapomniałam o granicach, a on wówczas odważył
się je przekroczyć. Nie chciałam mu dawać złudnych nadziei. A jednak wyszło jak
wyszło.
Kiedy odwiózł mnie do domu,
tylko grzecznie podziękowałam i pożegnałam się. Pewnie nie tego się spodziewał.
Ja również nie tak to planowałam. Ale nie mogłam go zaprosić. Musiałam najpierw
porozmawiać z rodzicami. Bo postanowiłam, że już nie będę uciekać. To nie jest
żadne wyjście. Gdyż potem rzeczywistość i tak wraca. I staje się jeszcze
bardziej bolesna. A ja już za dużo bólu doświadczyłam. Wystarczy. Czas ponownie
się radować życiem.
— Ellein! Gdzie ty dziecko
byłaś? – z kuchni wybiegła Greta. Twarz miała zatroskaną, ale oczy aż wrzały
wściekłością.
— Przepraszam.
— Twoi rodzice się martwili.
— Tak się martwili, że teraz ich
nie ma?
— Pojechali na policję.
Złapałam się za głowę. Co ja
najlepszego narobiłam? Nie, to nie ja. To wszystko przez tych ludzi z lasu. Ale
to ja zgubiłam drogę. Może gdyby nie tamten facet, nadal tkwiłabym w buszu?
Rasa ludzka potrafi być
nieprzewidywalna. Od jednych już z daleka wyczuwa się złe zamiary, trudno im
zaufać, nie mówiąc już by spojrzeć na nich bez cienia strachu. A potem okazuje
się, że nie taki diabeł straszny jak go malują. Tamten mężczyzna budził we mnie
odrazę. Jego sylwetka jak z kryminału. I sytuacja, w której się znalazłam. Jak
mogłabym czuć się tam bezpiecznie? A jednak nic mi się nie stało. Dotarłam do
domu cała i zdrowa. Naprawdę nie tego bym się spodziewała po tamtych ludziach.
Nawet jeśli była to tylko pomyłka.
A Dave? Przecież miał być moim
kumplem, może nawet przyjacielem. Był taki wyrozumiały. Służył pomocą, ale
lubił też się ze mną pośmiać. Rozluźniał niekiedy napiętą atmosferę. I jak
mogłabym pomyśleć, że się we mnie zakocha. Sądziłam… Ale właśnie. Nie warto za
dużo myśleć, bo rzeczywistość okazuje się zdradliwa. Tak jak w przypadku Matta.
Do tej pory trudno mi uwierzyć, że tak to się wszystko
skończyło. Najpierw ciężko mi było przyjąć do świadomości jego wyznanie. Nigdy
nie był typem faceta, który w taki sposób mówiłby o swoich uczucia, który w
ogóle by o nich mówił. Może dlatego wtedy w parku to wszystko mnie tak
przygniotło i nasz związek skończył się w taki dziwny sposób. Przecież żadne z
nas nawet nie wypowiedziało na głos słów, które mogłyby świadczyć, że to już
koniec. Może nawet wszystko wskazywało na to, iż z czasem znowu się między nami
ułoży.
Jednak czyny mówią dużo więcej o człowieku niż jego słowa.
To jak zachował się Matt… Jak mogłabym mu to wybaczyć. Może i w tym po części
była moja wina, lecz… Skoro już odważył się na taki krok, aby wszystko mi
wyznać, to potem mógłby dotrzymać słowa. Chociażby ze względu na siebie. Bo jaki
sens oszukiwać samego siebie? A jeśli od samego początku mnie okłamywał? Tylko
jaki miałby w tym cel? Choć był jaki był, babiarz, zimny drań, nie był zły.
Pokazywał mi to tyle razy. Przy mnie był innym człowiekiem. Wydawało mi się, że
przy mnie był sobą. Może udawał, ale nigdy nie zrobiłby mi aż takiego świństwa.
Jestem tego pewna, chociażby dlatego, że Cris go tolerował, próbował mu ufać,
nie odciągał mnie od niego. A to już coś znaczyło. Jednak przez to wszystko,
czuję się jeszcze bardziej zraniona.
Jedynie Cris był dla mnie zawsze przejrzysty. Nigdy nic
przede mną nie ukrywał. Był człowiekiem, którego znałam. Powierzaliśmy sobie
nasze największe sekrety, przez co byliśmy dla siebie całkiem nadzy. Nic nie
mogło nas zaskoczyć. Żadna wiadomość o drugim nie mogłaby nas wybić z
równowagi. Bo znaliśmy się jak nikt inny znać nas nie mógł. To było coś więcej
niż przyjaźń. Miłość. Braterska. Intymna więź dusz.
— Ellein!
Dopiero głos Grety uświadomił mi, że cały czas stałam w
holu. A miałam przecież natychmiast jechać na komisariat i wyjaśnić rodzicom,
że niepotrzebnie się martwili. Sprawę porwania, bo tak właśnie można by nazwać
to, co mnie dzisiaj spotkało, bym przemilczała. Nie stało się nic poważnego,
więc nie ma sensu dokładać im zmartwień. O ile w ogóle by mi uwierzyli i w
jakiś sposób się przejęli.
— Jadę na policję – oznajmiłam gosposi, która z troską się
w mnie wpatrywała.
— Nie ma takiej potrzeby. Państwo zaraz będą. – Zrobiłam
zaskoczoną minę, ale kobieta od razu wyjaśniła, że już zdążyła zadzwonić do mojej
matki i zawiadomić ją o moim powrocie.
W oczekiwaniu na rodziców weszłam do swojego pokoju i
próbowałam w głowie napisać jakiś scenariusz czekającej mnie rozmowy. Ale nawet
nie wiedziałam, co właściwie miałabym im powiedzieć. Czułam, że powinnam przeprosić,
jednak coś mi mówiło, iż kiedy spojrzę na ich twarze, dostrzegę tę sztuczność i
ulecą ze mnie wszystkie odruchy, jakie córka powinna kierować w stronę swoich
rodziców. Tylko, że ja już dawno straciłam rodziców. Właściwie w ogóle nie
wiem, jak to jest mieć przy sobie takich kochających ludzi, którzy by za mną w
ogień wskoczyli. Oni nigdy tacy nie byli. Liczyło się większe dobro. Wygody,
luksus, własne szczęście, które było udawane. A cała ta moja rodzina, to od
zawsze była fikcja. Graliśmy jak aktorzy na deskach teatru. Ona dostała rolę
matki, on ojca, a ja córki. Żyli sobie w pięknym domu, ich marzenia zawsze były
spełniane, byli bogaci i szczęśliwi. I już wszystko miało się dobrze skończyć,
kiedy w życiu kochanej córeczki coś się posypało. A wtedy nikt już nie
wiedział, co miał grać. A dublera nigdzie nie było. Więc w jednej chwili piękna
rodzinna historia zamieniła się w komedię. Satyrę życia.
Nie miałam ochoty dłużej ciągnąć tego przedstawienia.
Zdążyło mnie to znudzić. Poza tym po tym wszystkim, co się wydarzyło w ciągu
ostatniego roku nie potrafiłabym nawet nadal udawać. Nie chciałam. I choć tyle
przykrych wspomnień zaległo w mojej głowie i przydałaby mi się chwila niczym z
bajki wyciągnięta, miałam dość masek. Prawdziwe życie nie jest łatwe, zdążyłam
się o tym przekonać. Jednak było w nim coś pociągającego. Realność, ból,
cierpienie, nieudawana radość i szczęście… To tego teraz pragnęłam. Nie
umiałabym ponownie wrócić do swojej komnaty i stać się pięknością z wysoko
uniesioną głową. W tym momencie największym moim marzeniem jest stawić czoła
ponurej rzeczywistości.
Nie zgodzę się na ten wyjazd. Nie pojadę z nimi. Nie będę
dłużej brać udziału w całej tej farsie. Powiem im to. Powiem im całą prawdę. To
wszystko, o czym teraz myślę. Może sami w końcu się obudzą z tego obłudnego
snu. Być może uda mi się przemówić im do rozumu. Zobaczą jak bardzo mnie
skrzywdzili wychowując w takim inkubatorze. To przez nich tak bardzo przeżyłam
śmierć Crisa.
Nikt mi nigdy nie mówił czym jest śmierć. Wiedziałam, że istnieje,
ale byłam doświadczeniem tak odległym, że trudno było mi sobie to wyobrazić.
Nie rozumiałam cierpienia tych, którzy tracili swoich ukochanych. Takie
historie nie kojarzyły mi się z rzeczywistością. Dopóki nie straciłam
przyjaciela. Dopiero wtedy to wszystko zrozumiałam. Poczułam prawdziwy ból. I
wydawało mi się, nadal tak sądzę, że nikt nigdy nie cierpiał po stracie kogoś
bliskiego, jak ja. To było moje pierwsze zetknięcie ze śmiercią. Cierpienie
jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyłam.
Bolało. Wciąż boli. Ale czas leczy rany. Już jakby mniej
odczuwam tę stratę. Momentami nawet jakbym w ogóle wyzbyła się wszelkich uczuć.
Staję się obojętna. Pusta. Kiedy myślę o nim i o tym, co się stało, nic nie
czuję. Nie wiem, czy się uodporniłam, czy przyzwyczaiłam do tego rodzaju bólu.
I z jednej strony cieszę się, że nie wylewam już hektolitrów łez, lecz z
drugiej strony boję się, że jak tak dalej pójdzie, to go całkiem zapomnę. A
tego bym nie przeżyła. To było już dla mnie za wiele.
***
— Ellein, jesteś wzburzona. – Matka nie potrafiła mnie
zrozumieć. Wydawało jej się, że to cukierkowe życie jest spełnieniem moich
marzeń. Bo przecież kto by nie chciał tak żyć? Ja!
— Zostaję w domu i koniec. Choć raz pozwólcie mi samej
zadecydować o swoim życiu.
Cudem było, że nie wybuchłam podczas tej rozmowy. Starałam się
spokojnie wszystko im wyjaśnić. Ale nawet mój stoicyzm nie przekonał matki, że
każde słowo, które wydobyło się z moich
ust, było dobrze przemyślane. W ogóle mnie nie znała. Jakbyśmy były dla siebie
obce. I jak tu mówić o więzi łączącej matkę i córkę? Między nami nic takiego
nie było. Ja nie miałam matki. Ona była dla mnie w czymś rodzaju opiekunki.
Nie. Ona tylko zapewniała mi godny byt na tej Ziemi. Kiedy o tym pomyślałam,
uczułam jeszcze większą samotność niż do tej pory. Samotność, która godziła w
serce niczym sztylet.