17. Ugodzona sztyletem


— Ellein… — ktoś usiadł obok mnie na ławce. Odwróciłam się w stronę chłopaka i natychmiast wtuliłam się w jego ramiona. Łzy same zaczęły spływać po policzkach.
                
— Dave, odprowadzisz mnie do domu? – zapytałam z trudem wydobywając z gardła kolejne słowa. Chyba dopiero teraz wszystkie emocje zaczęły się ze mnie ulatniać. Cały ten stres i strach w końcu znalazły ujście.
                
— Mogę cię nawet podwieźć – na jego twarzy pojawił się szeroki banan. Trudno mi było zachować powagę. Otarłam rękawem łzy i uśmiechnęłam się do niego. Tym samym ponownie ukryłam wszystkie uczucia i lęki. Już taka byłam. Nie chciałam go zawstydzać. Po jego reakcji wywnioskowałam, że również on tego nie chciał.
                
Już po wszystkim pomyślałam. Jestem bezpieczna. Nic mi się nie stało. Nawet perspektywa urlopu z rodzicami przestała być taka przerażająca. Przy tym człowieku życie stawało się jakby łatwiejsze i piękniejsze, mimo że w tym momencie nie mogłam być do końca sobą.
                
Na chwilę nawiedziła mnie nawet myśl, czy by mu wszystkiego nie opowiedzieć. I tak już wiele wiedział o moich problemach. Ale po tym, co ostatnio się między nami wydarzyło… I ten jego uśmiech, który jakby tuszował jego zawstydzenie zaistniałą sytuacją… Nie miałam odwagi więcej zadręczać go swoimi przeżyciami. On miał zupełnie inne oczekiwania co do naszych relacji. Nie zgadzaliśmy się w tej kwestii. Nie mogłam więc znów się przed nim otworzyć. Nie potrafiłabym oczekiwać od niego pomocy, czy współczucia, gdyż nie mogłabym mu dać nic w zamian. A przynajmniej nie tego, czego on by chciał. Od samego początku uważałam go tylko za dobrego kumpla. Być może gdzieś po drodze zapomniałam o granicach, a on wówczas odważył się je przekroczyć. Nie chciałam mu dawać złudnych nadziei. A jednak wyszło jak wyszło.  
                
Kiedy odwiózł mnie do domu, tylko grzecznie podziękowałam i pożegnałam się. Pewnie nie tego się spodziewał. Ja również nie tak to planowałam. Ale nie mogłam go zaprosić. Musiałam najpierw porozmawiać z rodzicami. Bo postanowiłam, że już nie będę uciekać. To nie jest żadne wyjście. Gdyż potem rzeczywistość i tak wraca. I staje się jeszcze bardziej bolesna. A ja już za dużo bólu doświadczyłam. Wystarczy. Czas ponownie się radować życiem.

***
                
— Ellein! Gdzie ty dziecko byłaś? – z kuchni wybiegła Greta. Twarz miała zatroskaną, ale oczy aż wrzały wściekłością.
               
 — Przepraszam.
                
— Twoi rodzice się martwili.
                
— Tak się martwili, że teraz ich nie ma?
                
— Pojechali na policję.
                
Złapałam się za głowę. Co ja najlepszego narobiłam? Nie, to nie ja. To wszystko przez tych ludzi z lasu. Ale to ja zgubiłam drogę. Może gdyby nie tamten facet, nadal tkwiłabym w buszu?
                
Rasa ludzka potrafi być nieprzewidywalna. Od jednych już z daleka wyczuwa się złe zamiary, trudno im zaufać, nie mówiąc już by spojrzeć na nich bez cienia strachu. A potem okazuje się, że nie taki diabeł straszny jak go malują. Tamten mężczyzna budził we mnie odrazę. Jego sylwetka jak z kryminału. I sytuacja, w której się znalazłam. Jak mogłabym czuć się tam bezpiecznie? A jednak nic mi się nie stało. Dotarłam do domu cała i zdrowa. Naprawdę nie tego bym się spodziewała po tamtych ludziach. Nawet jeśli była to tylko pomyłka.
                
A Dave? Przecież miał być moim kumplem, może nawet przyjacielem. Był taki wyrozumiały. Służył pomocą, ale lubił też się ze mną pośmiać. Rozluźniał niekiedy napiętą atmosferę. I jak mogłabym pomyśleć, że się we mnie zakocha. Sądziłam… Ale właśnie. Nie warto za dużo myśleć, bo rzeczywistość okazuje się zdradliwa. Tak jak w przypadku Matta.

Do tej pory trudno mi uwierzyć, że tak to się wszystko skończyło. Najpierw ciężko mi było przyjąć do świadomości jego wyznanie. Nigdy nie był typem faceta, który w taki sposób mówiłby o swoich uczucia, który w ogóle by o nich mówił. Może dlatego wtedy w parku to wszystko mnie tak przygniotło i nasz związek skończył się w taki dziwny sposób. Przecież żadne z nas nawet nie wypowiedziało na głos słów, które mogłyby świadczyć, że to już koniec. Może nawet wszystko wskazywało na to, iż z czasem znowu się między nami ułoży.

Jednak czyny mówią dużo więcej o człowieku niż jego słowa. To jak zachował się Matt… Jak mogłabym mu to wybaczyć. Może i w tym po części była moja wina, lecz… Skoro już odważył się na taki krok, aby wszystko mi wyznać, to potem mógłby dotrzymać słowa. Chociażby ze względu na siebie. Bo jaki sens oszukiwać samego siebie? A jeśli od samego początku mnie okłamywał? Tylko jaki miałby w tym cel? Choć był jaki był, babiarz, zimny drań, nie był zły. Pokazywał mi to tyle razy. Przy mnie był innym człowiekiem. Wydawało mi się, że przy mnie był sobą. Może udawał, ale nigdy nie zrobiłby mi aż takiego świństwa. Jestem tego pewna, chociażby dlatego, że Cris go tolerował, próbował mu ufać, nie odciągał mnie od niego. A to już coś znaczyło. Jednak przez to wszystko, czuję się jeszcze bardziej zraniona.

Jedynie Cris był dla mnie zawsze przejrzysty. Nigdy nic przede mną nie ukrywał. Był człowiekiem, którego znałam. Powierzaliśmy sobie nasze największe sekrety, przez co byliśmy dla siebie całkiem nadzy. Nic nie mogło nas zaskoczyć. Żadna wiadomość o drugim nie mogłaby nas wybić z równowagi. Bo znaliśmy się jak nikt inny znać nas nie mógł. To było coś więcej niż przyjaźń. Miłość. Braterska. Intymna więź dusz.

— Ellein!

Dopiero głos Grety uświadomił mi, że cały czas stałam w holu. A miałam przecież natychmiast jechać na komisariat i wyjaśnić rodzicom, że niepotrzebnie się martwili. Sprawę porwania, bo tak właśnie można by nazwać to, co mnie dzisiaj spotkało, bym przemilczała. Nie stało się nic poważnego, więc nie ma sensu dokładać im zmartwień. O ile w ogóle by mi uwierzyli i w jakiś sposób się przejęli.

— Jadę na policję – oznajmiłam gosposi, która z troską się w mnie wpatrywała.

— Nie ma takiej potrzeby. Państwo zaraz będą. – Zrobiłam zaskoczoną minę, ale kobieta od razu wyjaśniła, że już zdążyła zadzwonić do mojej matki i zawiadomić ją o moim powrocie.

W oczekiwaniu na rodziców weszłam do swojego pokoju i próbowałam w głowie napisać jakiś scenariusz czekającej mnie rozmowy. Ale nawet nie wiedziałam, co właściwie miałabym im powiedzieć. Czułam, że powinnam przeprosić, jednak coś mi mówiło, iż kiedy spojrzę na ich twarze, dostrzegę tę sztuczność i ulecą ze mnie wszystkie odruchy, jakie córka powinna kierować w stronę swoich rodziców. Tylko, że ja już dawno straciłam rodziców. Właściwie w ogóle nie wiem, jak to jest mieć przy sobie takich kochających ludzi, którzy by za mną w ogień wskoczyli. Oni nigdy tacy nie byli. Liczyło się większe dobro. Wygody, luksus, własne szczęście, które było udawane. A cała ta moja rodzina, to od zawsze była fikcja. Graliśmy jak aktorzy na deskach teatru. Ona dostała rolę matki, on ojca, a ja córki. Żyli sobie w pięknym domu, ich marzenia zawsze były spełniane, byli bogaci i szczęśliwi. I już wszystko miało się dobrze skończyć, kiedy w życiu kochanej córeczki coś się posypało. A wtedy nikt już nie wiedział, co miał grać. A dublera nigdzie nie było. Więc w jednej chwili piękna rodzinna historia zamieniła się w komedię. Satyrę życia.

Nie miałam ochoty dłużej ciągnąć tego przedstawienia. Zdążyło mnie to znudzić. Poza tym po tym wszystkim, co się wydarzyło w ciągu ostatniego roku nie potrafiłabym nawet nadal udawać. Nie chciałam. I choć tyle przykrych wspomnień zaległo w mojej głowie i przydałaby mi się chwila niczym z bajki wyciągnięta, miałam dość masek. Prawdziwe życie nie jest łatwe, zdążyłam się o tym przekonać. Jednak było w nim coś pociągającego. Realność, ból, cierpienie, nieudawana radość i szczęście… To tego teraz pragnęłam. Nie umiałabym ponownie wrócić do swojej komnaty i stać się pięknością z wysoko uniesioną głową. W tym momencie największym moim marzeniem jest stawić czoła ponurej rzeczywistości.

Nie zgodzę się na ten wyjazd. Nie pojadę z nimi. Nie będę dłużej brać udziału w całej tej farsie. Powiem im to. Powiem im całą prawdę. To wszystko, o czym teraz myślę. Może sami w końcu się obudzą z tego obłudnego snu. Być może uda mi się przemówić im do rozumu. Zobaczą jak bardzo mnie skrzywdzili wychowując w takim inkubatorze. To przez nich tak bardzo przeżyłam śmierć Crisa.

Nikt mi nigdy nie mówił czym jest śmierć. Wiedziałam, że istnieje, ale byłam doświadczeniem tak odległym, że trudno było mi sobie to wyobrazić. Nie rozumiałam cierpienia tych, którzy tracili swoich ukochanych. Takie historie nie kojarzyły mi się z rzeczywistością. Dopóki nie straciłam przyjaciela. Dopiero wtedy to wszystko zrozumiałam. Poczułam prawdziwy ból. I wydawało mi się, nadal tak sądzę, że nikt nigdy nie cierpiał po stracie kogoś bliskiego, jak ja. To było moje pierwsze zetknięcie ze śmiercią. Cierpienie jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyłam.

Bolało. Wciąż boli. Ale czas leczy rany. Już jakby mniej odczuwam tę stratę. Momentami nawet jakbym w ogóle wyzbyła się wszelkich uczuć. Staję się obojętna. Pusta. Kiedy myślę o nim i o tym, co się stało, nic nie czuję. Nie wiem, czy się uodporniłam, czy przyzwyczaiłam do tego rodzaju bólu. I z jednej strony cieszę się, że nie wylewam już hektolitrów łez, lecz z drugiej strony boję się, że jak tak dalej pójdzie, to go całkiem zapomnę. A tego bym nie przeżyła. To było już dla mnie za wiele.

***

— Ellein, jesteś wzburzona. – Matka nie potrafiła mnie zrozumieć. Wydawało jej się, że to cukierkowe życie jest spełnieniem moich marzeń. Bo przecież kto by nie chciał tak żyć? Ja!

— Zostaję w domu i koniec. Choć raz pozwólcie mi samej zadecydować o swoim życiu.

Cudem było, że nie wybuchłam podczas tej rozmowy. Starałam się spokojnie wszystko im wyjaśnić. Ale nawet mój stoicyzm nie przekonał matki, że każde  słowo, które wydobyło się z moich ust, było dobrze przemyślane. W ogóle mnie nie znała. Jakbyśmy były dla siebie obce. I jak tu mówić o więzi łączącej matkę i córkę? Między nami nic takiego nie było. Ja nie miałam matki. Ona była dla mnie w czymś rodzaju opiekunki. Nie. Ona tylko zapewniała mi godny byt na tej Ziemi. Kiedy o tym pomyślałam, uczułam jeszcze większą samotność niż do tej pory. Samotność, która godziła w serce niczym sztylet.