16. Każdy krok może być niebezpieczny


Ocknęłam się w ciemnym pomieszczeniu. Wzrok długo nie chciał się przyzwyczaić do panującego tam mroku. Moje nozdrza drażnił zapach jakiegoś kwasu. Płuca miałam jakby przyduszone. Próbowałam odkaszlnąć. Moje próby jednak na nic się nie zdały. Oddech miałam płytki. Za to bicie serca było znacznie przyspieszone. Zastanawiałam się, czy długo tak wytrzymam. Myślami byłam już na tym drugim świecie, gdzie obecnie mieszka Cris. Tak bardzo chciałam się z nim spotkać, a jednak panicznie bałam się śmierci, która lada chwila mogła nadejść. Zaczęłam uspokajać sama siebie. Powtarzałam w myślach, że wszystko będzie dobrze. Próbowałam przywrócić trzeźwe myślenie. Musiałam znaleźć jakieś wyjście z sytuacji i z tego pomieszczenia.

Miejsce, w którym się znajdowałam, przypominało mi celę więzienną. Nie było tam żadnych okien. Nawet nie dostrzegałam zarysu żadnych drzwi, co jeszcze bardziej mnie przeraziło. Wyczułam, że leżę na twardej pryczy. Byłam okryta jakimś nieprzyjemnym w dotyku kocem. Na dodatek wilgotnym. Nie miał więc prawa mnie ogrzewać. Co za dureń wpadł na pomysł, żeby przykryć mnie taką szmatą?

Próbowałam się jakoś podnieść, by ocenić, jak duża, albo jak mała jest ta cela. Jednak ciało odmawiało mi posłuszeństwa. Jakiś wewnętrzny głos nakazał mi wołać o pomoc, ale i gardło nie chciało ze mną współpracować. Miałam umrzeć w jakimś podłym miejscu, na dodatek w całkowitej samotności. A co jeśli nikt mnie nie znajdzie? Czy moje ciało rozsypie się tutaj w proch? Nie, przecież chociaż ten, który mnie tu sprowadził, wie gdzie tak właściwie jestem i może po śmierci nie splami moich zwłok.
                
- Dlaczego ją tu przywlokłeś? Będziemy mieć przez ciebie problemy. – Z moich, wydawałoby się ostatnich w życiu myśli, wyrwały mnie jakieś głosy.
               
- Kurde. A miała tam tak leżeć?
                
- Ocknęłaby się i poszła do domu. A po co ją w ogóle ogłuszyłeś?
                
- Zawsze źle.
                
Rozmowa zakończyła się trzaskiem drzwi. Wtedy dobiegł mnie odgłos kroków. Wstrzymując i tak już płytki oddech, zdenerwowana nasłuchiwałam. Dźwięk marszu niebezpiecznie zbliżał się pod moją celę. Wiedziałam, że zaraz ktoś wejdzie do środka. Nie wiedziałam tylko, czego tak właściwie mam się spodziewać. A co jeśli miały to być ostatnie sekundy mojego życia?
                
Zgrzyt zardzewiałego zamka przeszył mnie dogłębnie. A potem oślepiło mnie fluorescencyjne światło. Ktoś stanął w drzwiach, o których istnienie się obawiałam. Była to postać mężczyzny. Silnego jak mniemałam. Jego sylwetka przypominała figurę kulturysty. Uwypuklone mięśnie górnej partii ciała. Nogi szeroko rozstawione, jakby w obawie, że mogłabym uciec między nimi. Bałam się go. Choć nie dostrzegałam rysów jego twarzy, mężczyzna przywodził mi na myśl złoczyńców z filmów sensacyjnych. W ogóle cała ta sytuacja była dziwnie nie rzeczywista. A jednak to nie był sen. Mój lęk był prawdziwy.
                
Mężczyzna stał tak przez chwilę w wejściu do mojej celi i chyba bacznie mi się przyglądał. Pewnie sprawdzał, czy jestem jeszcze nieprzytomna. Nie chciałam dawać żadnych znaków życia, ale on i tak się zorientował, że już ni śpię i jestem w pełni świadoma jego obecności. Nie ruszając się z miejsca w końcu przemówił.
                
- Twoja obecność tutaj jest pomyłką. - Jego głos zupełnie nie pasował do sylwetki. Wypowiadał każde słowa z największą delikatnością. Może nie chciał mnie przestraszyć? Już sama nie wiedziałam, co miałam o tym wszystkim myśleć.

- No, chodź. - Teraz już bardziej podniesionym tonem skłonił mnie do poruszenia się. Jednak moje ciało nadal było zesztywniałe i z trudem ześlizgnęłam się z pryczy. Widząc moje nieudolne ruchy, mężczyzna podszedł do mnie, najprawdopodobniej by mi pomóc. Jednak w tym momencie natychmiast odzyskałam wszystkie siły. Czym prędzej stanęłam na równe nogi, by tylko nie dopuścić, aby ten paker mnie dotknął. Mimo wszystko nadal się go bałam.

- Nic ci nie zrobię – natychmiast próbował mnie uspokoić, ale ja odsunęłam się w kąt, gotowa wyminąć go i uciec, jak tylko by się zbliżył. Chyba odczytał moje zamiary, bo cofnął się w stronę wyjścia i poczekał na mnie na zewnątrz.

Powolnym i jednocześnie bardzo ostrożnym krokiem skierowałam się w stronę wyjścia z ciasnej celi. Na zewnątrz było jeszcze jaśniej. Blask lamp żarowych oślepił mnie. Musiałam na chwilę przystanąć i oprzeć się o ścianę, by nie upaść od zawrotów głowy. Mężczyzna zamknął drzwi pomieszczenia, w którym byłam przetrzymywana i skupiając na mnie swój wzrok czekał aż dojdę do siebie. Ku jego zaskoczeniu nagle ruszyłam i już podążałam na koniec długiego i wąskiego korytarza. Jednak nim się zorientowałam, chwycił mnie silnym uściskiem za ramię i skierował w drugą stronę.

- Puszczaj! – Natychmiast zareagowałam krzykiem i zaczęłam się wyrywać z jego uścisku. Jednak uchwyt nie zelżał, tylko się nasilił.

- Spokojnie. – Ponownie przemówił tym łagodnym tonem. Miałam ochotę naprawdę się uspokoić i zaufać temu facetowi. W końcu w tym momencie był moją jedyną nadzieją na ujrzenie świata. – Chcę cię tylko stąd wyprowadzić.

Przestałam się wyrywać. Spróbowałam spowolnić bicie swojego serca. Jednak podświadomość podpowiadała mi, iż nadal jestem w niebezpieczeństwie i nie powinnam tak łatwo się poddawać. Ale co miałam robić? Moje krzyki mogłyby tylko pogorszyć sprawę. Dlatego spokojnie szłam krok w krok przy boku mojego „wybawcy”. Uścisk jego silnego ramienia zelżał. Czyli jednak dobrze zrobiłam uspokajając się fizycznie.

Przeszliśmy tym złowrogo wyglądającym korytarzem do jakiegoś pomieszczenia wyglądającego na laboratorium. Nie miałam pojęcia, co tu się robiło, ale nie chciałam wiedzieć. Odrzuciłam wszelkie przerażające scenariusze i pozwoliłam się prowadzić dalej. W końcu wyszliśmy na zewnątrz. Poczułam powiew chłodnego wietrzyku. Słońca nie było widać. Przypuszczałam, że chyliło się ku zachodowi.

Mężczyzna poprowadził mnie jakąś niepozorną ścieżką przed inny budynek. Wprowadził mnie do środka niepozornej leśnej chatki. Zamknął za nami drzwi na klucz, po czym z przytłaczającego holu wprowadził mnie do pomieszczenia, które można by nazwać jakimś salonikiem. Wskazał na sofę i mruknął, że zaraz wraca.

Jak tylko zniknął z pola widzenia, rozejrzałam się dokoła. Miejsce, w którym się znajdowałam, mogło być jakąś leśniczówką. Ściany były przyozdobione porożami, a na ziemi leżał dywanik ze skóry dzika. Usiadłam na starej sofie, co spowodowało ożywienie zaśniedziałych sprężyn. Długo nikt nie używał tej kanapy. Oparłam się, by rozluźnić mięśnie i wtedy wyczułam czyjąś obecność. Oprócz mnie w tym pokoju był ktoś jeszcze. I na pewno nie był to ten, z którym tutaj przyszłam. Nagle ponownie dopadł mnie strach. Przy tamtym mężczyźnie pozwalałam sobie czuć się bezpiecznie. Jednak gdy zrozumiałam, że niedaleko mnie znajduje się ktoś obcy…

Nadal byłam w miejscu, którego nie znałam. Nie wiedziałam, jak właściwie się tutaj znalazłam. Pamiętałam jedynie sprzeczkę z rodzicami. A potem przebudziłam się w tej ciemnej celi. Nie mogłam mieć żadnej pewności, co do najbliższej przeszłości. Czego chce ode mnie tamten mężczyzna? Czy rzeczywiście jego zapewnienia, iż moja obecność tutaj jest pomyłką są prawdziwe? A co jeśli chciał jedynie mnie uspokoić? Udało mu się. Jednak wciąż pozostała we mnie garść nieufności. I gdy zza drzwi wyłonił się inny mężczyzna, natychmiast wstałam i odeszłam pod ścianę. Poczułam się jak bezbronne zwierzę, które zaraz zostanie złapane.

- Cześć – rzucił miłym tonem i prawie niedostrzegalnie się uśmiechnął, poczym przeszedł szybkim krokiem przez pokój, by za chwilę zniknąć za innymi drzwiami.

Miałam wrażenie, że wariuję. Znalazłam się w jakimś dziwnym świecie. A co jeśli od porannej kłótni minęło kilka dni? Może wcale nie jestem w lesie okalającym moje miasteczko? Na dodatek, gdy spojrzałam na twarz tego młodego człowieka, wydawało mi się, że już go gdzieś widziałam. Ale wcale nie chciałam sobie przypominać gdzie. W tej chwili pragnęłam po prostu wrócić do domu.

- Mała, idziemy – w progu stanął tamten barczysty facet. Ucieszyłam się na jego widok i natychmiast do niego podeszłam. On jako jedyny mógł mnie stąd wyprowadzić. – Gdzie mieszkasz? Odwiozę cię do domu.

- Wolałabym, żeby zabrał mnie pan po prostu z tego lasu, do świata żywych, a dalej jakoś sobie poradzę.

- Skoro taka twoja wola… - otworzył drzwi i niczym dżentelmen przepuścił mnie przodem.
                
Na leśnym parkingu zaparkowało kilkanaście najróżniejszych samochodów. Jedne dostawcze, z lekka poniszczone. Ale były też bardzo zadbane wozy sportowe. Taki kontrast przywodził mi na myśl najgorsze pomysły na to, co tak właściwie dzieje się w tym miejscu. Lecz nie chciałam się nad tym zastanawiać. Zależało mi jedynie, by wrócić do domu i zapomnieć już o tym koszmarnym dniu.
                
Wsiedliśmy do ubłoconego jeepa. Siedzenia były twarde, a silnik warczał, jakby zaraz miał zgasnąć. Ale nic nie mówiłam. Cierpliwie czekałam, aż w końcu wyjedziemy z lasu. Mimo iż tak wiele pytań nasuwało się na język, milczałam. Najlepszym sposobem na zapomnienie jest po prostu odejście od tego wszystkiego. (Szkoda, że w przypadku Crisa jest to takie trudne.) Nie chcę się w to mieszać, cokolwiek to jest. Dziękuję losowi, że nic mi się nie stało i ci ludzie dobrowolnie chcą mnie wypuścić.
                
- Jak ci na imię? – Ciszę panującą w kabinie samochodu przerwał kierowca.
                
- Jane – odpowiedziałam lekko zachrypniętym głosem. A skłamałam celowo, by później nie mogli mnie odnaleźć.
                
- Słuchaj, Jane, najlepiej jak zapomnisz o całym zdarzeniu. – Nawet nie miałam innego zamiaru. A im szybciej wymarzę te chwile z pamięci, tym lepiej. – I w ogóle wybacz, że tak cię podszedłem w lesie. Naprawdę nie wiem, co mnie podkusiło. Nie chciałem cię skrzywdzić. No, a potem nie mogłem cię tam tak po prostu zostawić. Może jednak odwiozę cię do domu?
                
- Wystarczy, że podwiezie mnie pan do jakiejś cywilizowanej drogi.
               
Już więcej nie odezwaliśmy się ani słowem. Nawet się nie pożegnaliśmy, kiedy wysadził mnie pod centrum handlowym. Z przyjemnością bym tam weszła na zakupy, które sobie zaplanowałam. Ale nie miałam pieniędzy, wyglądałam jak z krzyża zdjęta, no i galeria już dawno była zamknięta. Na miejskim zegarze dochodziła dziesiąta pod wieczór.
                
Opadłam na pobliską ławkę. Jeszcze przed chwilą nie pragnęłam niczego innego, jak powrotu do domu. Lecz ponownie przypomniałam sobie całe zajście przy śniadaniu i odechciało mi się wszystkiego. Jeszcze chwilę musiałam pobyć w samotności. Ochłonąć po tych wszystkich wydarzeniach. Już wiedziałam, że przede mną kolejna bezsenna noc. Ale teraz to nie Cris będzie jej powodem, a natłok wrażeń tego dnia.
                
Zapatrzyłam się w dal i próbując odsunąć od siebie najnowsze wspomnienia, powróciłam myślami do dni spędzonych z Crisem. Nadal nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego odszedł. Nie ma go przy mnie, kiedy jest mi najbardziej potrzebny. Czy jeszcze kiedyś nauczę się bez niego żyć.
                
- Ellein… - ktoś usiadł obok mnie na ławce. Odwróciłam się w stronę chłopaka i natychmiast wtuliłam się w jego ramiona. Łzy same zaczęły spływać po policzkach. 

3 komentarze:

  1. Ładnie napisane. Świetnie oddaje emocje postaci. Barwny obraz pomimo niewielkiej ilości dialogów. Ale to może i lepiej - bardziej przemawia do wyobraźni.:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa. Napędzają do dalszego pisania.
      Kiedy w opowiadaniu jest dużo dialogów, szybciej się czyta. Ale tutaj głównie chodzi o wewnętrzne przeżycia bohaterki.

      Usuń

Twój oddech...