Ocknęłam
się w ciemnym pomieszczeniu. Wzrok długo nie chciał się przyzwyczaić do
panującego tam mroku. Moje nozdrza drażnił zapach jakiegoś kwasu. Płuca miałam
jakby przyduszone. Próbowałam odkaszlnąć. Moje próby jednak na nic się nie
zdały. Oddech miałam płytki. Za to bicie serca było znacznie przyspieszone.
Zastanawiałam się, czy długo tak wytrzymam. Myślami byłam już na tym drugim
świecie, gdzie obecnie mieszka Cris. Tak bardzo chciałam się z nim spotkać, a
jednak panicznie bałam się śmierci, która lada chwila mogła nadejść. Zaczęłam
uspokajać sama siebie. Powtarzałam w myślach, że wszystko będzie dobrze. Próbowałam
przywrócić trzeźwe myślenie. Musiałam znaleźć jakieś wyjście z sytuacji i z
tego pomieszczenia.
Miejsce, w którym się znajdowałam,
przypominało mi celę więzienną. Nie było tam żadnych okien. Nawet nie
dostrzegałam zarysu żadnych drzwi, co jeszcze bardziej mnie przeraziło.
Wyczułam, że leżę na twardej pryczy. Byłam okryta jakimś nieprzyjemnym w dotyku
kocem. Na dodatek wilgotnym. Nie miał więc prawa mnie ogrzewać. Co za dureń
wpadł na pomysł, żeby przykryć mnie taką szmatą?
Próbowałam się jakoś podnieść,
by ocenić, jak duża, albo jak mała jest ta cela. Jednak ciało odmawiało mi
posłuszeństwa. Jakiś wewnętrzny głos nakazał mi wołać o pomoc, ale i gardło nie
chciało ze mną współpracować. Miałam umrzeć w jakimś podłym miejscu, na dodatek
w całkowitej samotności. A co jeśli nikt mnie nie znajdzie? Czy moje ciało
rozsypie się tutaj w proch? Nie, przecież chociaż ten, który mnie tu
sprowadził, wie gdzie tak właściwie jestem i może po śmierci nie splami moich
zwłok.
- Dlaczego ją tu przywlokłeś?
Będziemy mieć przez ciebie problemy. – Z moich, wydawałoby się ostatnich w
życiu myśli, wyrwały mnie jakieś głosy.
- Kurde. A miała tam tak leżeć?
- Ocknęłaby się i poszła do
domu. A po co ją w ogóle ogłuszyłeś?
- Zawsze źle.
Rozmowa zakończyła się trzaskiem
drzwi. Wtedy dobiegł mnie odgłos kroków. Wstrzymując i tak już płytki oddech,
zdenerwowana nasłuchiwałam. Dźwięk marszu niebezpiecznie zbliżał się pod moją
celę. Wiedziałam, że zaraz ktoś wejdzie do środka. Nie wiedziałam tylko, czego
tak właściwie mam się spodziewać. A co jeśli miały to być ostatnie sekundy
mojego życia?
Zgrzyt zardzewiałego zamka
przeszył mnie dogłębnie. A potem oślepiło mnie fluorescencyjne światło. Ktoś
stanął w drzwiach, o których istnienie się obawiałam. Była to postać mężczyzny.
Silnego jak mniemałam. Jego sylwetka przypominała figurę kulturysty. Uwypuklone
mięśnie górnej partii ciała. Nogi szeroko rozstawione, jakby w obawie, że
mogłabym uciec między nimi. Bałam się go. Choć nie dostrzegałam rysów jego
twarzy, mężczyzna przywodził mi na myśl złoczyńców z filmów sensacyjnych. W
ogóle cała ta sytuacja była dziwnie nie rzeczywista. A jednak to nie był sen.
Mój lęk był prawdziwy.
Mężczyzna stał tak przez chwilę
w wejściu do mojej celi i chyba bacznie mi się przyglądał. Pewnie sprawdzał,
czy jestem jeszcze nieprzytomna. Nie chciałam dawać żadnych znaków życia, ale
on i tak się zorientował, że już ni śpię i jestem w pełni świadoma jego
obecności. Nie ruszając się z miejsca w końcu przemówił.
- Twoja obecność tutaj jest
pomyłką. - Jego głos zupełnie nie pasował do sylwetki. Wypowiadał każde słowa z
największą delikatnością. Może nie chciał mnie przestraszyć? Już sama nie
wiedziałam, co miałam o tym wszystkim myśleć.
- No, chodź. - Teraz już bardziej podniesionym tonem
skłonił mnie do poruszenia się. Jednak moje ciało nadal było zesztywniałe i z
trudem ześlizgnęłam się z pryczy. Widząc moje nieudolne ruchy, mężczyzna
podszedł do mnie, najprawdopodobniej by mi pomóc. Jednak w tym momencie
natychmiast odzyskałam wszystkie siły. Czym prędzej stanęłam na równe nogi, by
tylko nie dopuścić, aby ten paker mnie dotknął. Mimo wszystko nadal się go
bałam.
- Nic ci nie zrobię – natychmiast próbował mnie uspokoić,
ale ja odsunęłam się w kąt, gotowa wyminąć go i uciec, jak tylko by się
zbliżył. Chyba odczytał moje zamiary, bo cofnął się w stronę wyjścia i poczekał
na mnie na zewnątrz.
Powolnym i jednocześnie bardzo ostrożnym krokiem
skierowałam się w stronę wyjścia z ciasnej celi. Na zewnątrz było jeszcze
jaśniej. Blask lamp żarowych oślepił mnie. Musiałam na chwilę przystanąć i
oprzeć się o ścianę, by nie upaść od zawrotów głowy. Mężczyzna zamknął drzwi
pomieszczenia, w którym byłam przetrzymywana i skupiając na mnie swój wzrok
czekał aż dojdę do siebie. Ku jego zaskoczeniu nagle ruszyłam i już podążałam
na koniec długiego i wąskiego korytarza. Jednak nim się zorientowałam, chwycił
mnie silnym uściskiem za ramię i skierował w drugą stronę.
- Puszczaj! – Natychmiast zareagowałam krzykiem i zaczęłam
się wyrywać z jego uścisku. Jednak uchwyt nie zelżał, tylko się nasilił.
- Spokojnie. – Ponownie przemówił tym łagodnym tonem.
Miałam ochotę naprawdę się uspokoić i zaufać temu facetowi. W końcu w tym
momencie był moją jedyną nadzieją na ujrzenie świata. – Chcę cię tylko stąd
wyprowadzić.
Przestałam się wyrywać. Spróbowałam spowolnić bicie swojego
serca. Jednak podświadomość podpowiadała mi, iż nadal jestem w
niebezpieczeństwie i nie powinnam tak łatwo się poddawać. Ale co miałam robić?
Moje krzyki mogłyby tylko pogorszyć sprawę. Dlatego spokojnie szłam krok w krok
przy boku mojego „wybawcy”. Uścisk jego silnego ramienia zelżał. Czyli jednak
dobrze zrobiłam uspokajając się fizycznie.
Przeszliśmy tym złowrogo wyglądającym korytarzem do
jakiegoś pomieszczenia wyglądającego na laboratorium. Nie miałam pojęcia, co tu
się robiło, ale nie chciałam wiedzieć. Odrzuciłam wszelkie przerażające
scenariusze i pozwoliłam się prowadzić dalej. W końcu wyszliśmy na zewnątrz.
Poczułam powiew chłodnego wietrzyku. Słońca nie było widać. Przypuszczałam, że
chyliło się ku zachodowi.
Mężczyzna poprowadził mnie jakąś niepozorną ścieżką przed
inny budynek. Wprowadził mnie do środka niepozornej leśnej chatki. Zamknął za
nami drzwi na klucz, po czym z przytłaczającego holu wprowadził mnie do
pomieszczenia, które można by nazwać jakimś salonikiem. Wskazał na sofę i
mruknął, że zaraz wraca.
Jak tylko zniknął z pola widzenia, rozejrzałam się dokoła.
Miejsce, w którym się znajdowałam, mogło być jakąś leśniczówką. Ściany były
przyozdobione porożami, a na ziemi leżał dywanik ze skóry dzika. Usiadłam na
starej sofie, co spowodowało ożywienie zaśniedziałych sprężyn. Długo nikt nie
używał tej kanapy. Oparłam się, by rozluźnić mięśnie i wtedy wyczułam czyjąś obecność.
Oprócz mnie w tym pokoju był ktoś jeszcze. I na pewno nie był to ten, z którym
tutaj przyszłam. Nagle ponownie dopadł mnie strach. Przy tamtym mężczyźnie
pozwalałam sobie czuć się bezpiecznie. Jednak gdy zrozumiałam, że niedaleko
mnie znajduje się ktoś obcy…
Nadal byłam w miejscu, którego nie znałam. Nie wiedziałam,
jak właściwie się tutaj znalazłam. Pamiętałam jedynie sprzeczkę z rodzicami. A
potem przebudziłam się w tej ciemnej celi. Nie mogłam mieć żadnej pewności, co
do najbliższej przeszłości. Czego chce ode mnie tamten mężczyzna? Czy rzeczywiście
jego zapewnienia, iż moja obecność tutaj jest pomyłką są prawdziwe? A co jeśli chciał
jedynie mnie uspokoić? Udało mu się. Jednak wciąż pozostała we mnie garść
nieufności. I gdy zza drzwi wyłonił się inny mężczyzna, natychmiast wstałam i
odeszłam pod ścianę. Poczułam się jak bezbronne zwierzę, które zaraz zostanie
złapane.
- Cześć – rzucił miłym tonem i prawie niedostrzegalnie się
uśmiechnął, poczym przeszedł szybkim krokiem przez pokój, by za chwilę zniknąć
za innymi drzwiami.
Miałam wrażenie, że wariuję. Znalazłam się w jakimś dziwnym
świecie. A co jeśli od porannej kłótni minęło kilka dni? Może wcale nie jestem
w lesie okalającym moje miasteczko? Na dodatek, gdy spojrzałam na twarz tego
młodego człowieka, wydawało mi się, że już go gdzieś widziałam. Ale wcale nie
chciałam sobie przypominać gdzie. W tej chwili pragnęłam po prostu wrócić do
domu.
- Mała, idziemy – w progu stanął tamten barczysty facet. Ucieszyłam
się na jego widok i natychmiast do niego podeszłam. On jako jedyny mógł mnie stąd
wyprowadzić. – Gdzie mieszkasz? Odwiozę cię do domu.
- Wolałabym, żeby zabrał mnie pan po prostu z tego lasu, do
świata żywych, a dalej jakoś sobie poradzę.
- Skoro taka twoja wola… - otworzył drzwi i niczym
dżentelmen przepuścił mnie przodem.
Na leśnym parkingu zaparkowało
kilkanaście najróżniejszych samochodów. Jedne dostawcze, z lekka poniszczone.
Ale były też bardzo zadbane wozy sportowe. Taki kontrast przywodził mi na myśl
najgorsze pomysły na to, co tak właściwie dzieje się w tym miejscu. Lecz nie
chciałam się nad tym zastanawiać. Zależało mi jedynie, by wrócić do domu i
zapomnieć już o tym koszmarnym dniu.
Wsiedliśmy do ubłoconego jeepa.
Siedzenia były twarde, a silnik warczał, jakby zaraz miał zgasnąć. Ale nic nie
mówiłam. Cierpliwie czekałam, aż w końcu wyjedziemy z lasu. Mimo iż tak wiele
pytań nasuwało się na język, milczałam. Najlepszym sposobem na zapomnienie jest
po prostu odejście od tego wszystkiego. (Szkoda, że w przypadku Crisa jest to
takie trudne.) Nie chcę się w to mieszać, cokolwiek to jest. Dziękuję losowi,
że nic mi się nie stało i ci ludzie dobrowolnie chcą mnie wypuścić.
- Jak ci na imię? – Ciszę
panującą w kabinie samochodu przerwał kierowca.
- Jane – odpowiedziałam lekko
zachrypniętym głosem. A skłamałam celowo, by później nie mogli mnie odnaleźć.
- Słuchaj, Jane, najlepiej jak
zapomnisz o całym zdarzeniu. – Nawet nie miałam innego zamiaru. A im szybciej
wymarzę te chwile z pamięci, tym lepiej. – I w ogóle wybacz, że tak cię
podszedłem w lesie. Naprawdę nie wiem, co mnie podkusiło. Nie chciałem cię
skrzywdzić. No, a potem nie mogłem cię tam tak po prostu zostawić. Może jednak
odwiozę cię do domu?
- Wystarczy, że podwiezie mnie
pan do jakiejś cywilizowanej drogi.
Już więcej nie odezwaliśmy się
ani słowem. Nawet się nie pożegnaliśmy, kiedy wysadził mnie pod centrum
handlowym. Z przyjemnością bym tam weszła na zakupy, które sobie zaplanowałam.
Ale nie miałam pieniędzy, wyglądałam jak z krzyża zdjęta, no i galeria już
dawno była zamknięta. Na miejskim zegarze dochodziła dziesiąta pod wieczór.
Opadłam na pobliską ławkę.
Jeszcze przed chwilą nie pragnęłam niczego innego, jak powrotu do domu. Lecz ponownie
przypomniałam sobie całe zajście przy śniadaniu i odechciało mi się
wszystkiego. Jeszcze chwilę musiałam pobyć w samotności. Ochłonąć po tych
wszystkich wydarzeniach. Już wiedziałam, że przede mną kolejna bezsenna noc.
Ale teraz to nie Cris będzie jej powodem, a natłok wrażeń tego dnia.
Zapatrzyłam się w dal i próbując
odsunąć od siebie najnowsze wspomnienia, powróciłam myślami do dni spędzonych z
Crisem. Nadal nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego odszedł. Nie ma go przy mnie,
kiedy jest mi najbardziej potrzebny. Czy jeszcze kiedyś nauczę się bez niego
żyć.
- Ellein… - ktoś usiadł obok
mnie na ławce. Odwróciłam się w stronę chłopaka i natychmiast wtuliłam się w
jego ramiona. Łzy same zaczęły spływać po policzkach.
Ładnie napisane. Świetnie oddaje emocje postaci. Barwny obraz pomimo niewielkiej ilości dialogów. Ale to może i lepiej - bardziej przemawia do wyobraźni.:)
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa. Napędzają do dalszego pisania.
UsuńKiedy w opowiadaniu jest dużo dialogów, szybciej się czyta. Ale tutaj głównie chodzi o wewnętrzne przeżycia bohaterki.
Ciekawe co dalej :)
OdpowiedzUsuń