W
tę sobotę nie spieszyłam się z wyjściem z łóżka. Po przebudzeniu leżałam
jeszcze kilkanaście minut pod pierzyną wpatrując się w sufit. W głowie
układałam sobie plan na ten dzień. Najpierw lekkie śniadanie, gorąca kąpiel w
wannie pełnej piany, a potem całodniowe zakupy w centrum. Już nie mogłam się
doczekać tego zakupowego szału. Uwielbiam przymierzać sukienki, które w
większości wypełniają moją garderobę, albo kompletować stroje codzienne. Nowy
ciuszek zawsze poprawiał mi humor. Mam nadzieję, że śmierć przyjaciela nie
odebrała mi i tej radości.
Wciągnęłam na siebie szary dres
i wyciągniętą koszulkę, w której niegdyś chodził Cris. Tak mi się podobała, że
kiedy jego masa mięśniowa nieco się powiększyła, oddał mi ją. On się w nią nie
mieścił, a jaw niej tonęłam. Ale naprawdę lubiłam ją nosić. Toteż nigdy się jej
nie pozbyłam. A w tej chwili ma dla mnie też wartość sentymentalną. I choć była
prana niewiadomo ile razy, nadal czuję w niej zapach przyjaciela.
Zeszłam do kuchni, by
przygotować sobie coś do jedzenia. Myślałam, że Greta mi pomoże, ale nie było
jej w pobliżu. Ale ku mojemu zaskoczeniu, znalazłam na blacie kartkę: Kochanie, chodź na taras. Śniadanie już
czeka.
Wychodząc
na taras nie spodziewałam się ujrzeć tych, którzy tam czekali. W życiu bym nie
przypuszczała, że rodzice będą na mnie czekać ze śniadaniem. To nie było w ich
stylu.
- Dzień dobry, Ellein – zawołał
tatą, gdy tylko mnie zobaczył.
- Dzień dobry. Coś się stało? –
zapytałam nie ukrywając swojego zaskoczenia.
To nie było normalne. Nigdy nie
jedliśmy razem śniadania. Właściwie nie było żadnych wspólnych posiłków.
Wszyscy zawsze się spieszyli. Ja do szkoły. Rodzice do pracy. Nie było czasu na
poranną pogawędkę przy kawie, z gazetą w ręku. Wieczorem było zbyt późno, aby
zjeść kolację przy jednym stole. Każdy wracał o innej porze. A w weekendu, oni
też pracowali. Jadałam śniadanie z Gretą. Resztę dnia spędzałam samotnie.
Najczęściej właśnie na zakupach, tak jak i dzisiaj zaplanowałam. Tylko, co
rodzice robią w domu?
- Skąd takie przypuszczenie? Po
prostu miała zaległy urlop. – Tata zaczął wyjaśniać. – Wtedy ja sprawdziłem
swój grafik i aż trudno było mi uwierzyć. Mógłbym nie pracować przez ponad rok,
tyle wolnych dni przesiedziałem w firmie.
- Zadziwiacie mnie – z ironią
skwitowałam wypowiedź ojca i zabrałam się za jedzenie.
W trakcie posiłku już nikt się
nie odezwał. Nie dlatego, że nie wypada mówić przy jedzeniu. My po prostu nie
mamy o czym rozmawiać. Chwile spędzone we wspólnym towarzystwie są istną
męczarnią. To tak, jakby spotkała się trójka zupełnie obcych sobie osób. I to
się nazywa rodzina? Co z tego, że mamy piękny dom w bogatej okolicy, gdzie
widoki zapierają dech? Co z tego, że na podjeździe stoi czerwony Jaguar, a na
koncie w banku aż trudno doliczyć się zer? Ale gdzie jest uczucie, jakaś więź,
która by łączyła tę rodzinę? To nie jest rodzina, tylko jakiś teatr. Wszyscy
mamy do odegrania jakieś role. Tylko, że jesteśmy kiepskimi aktorami. Dziwię
się, że ta „rodzina” jeszcze się nie rozpadła. Co nas tak właściwie trzyma?
- Wczoraj wpadliśmy na pomysł,
że pojedziemy na Jamajkę. – Mama przerwała tę niezręczną ciszę.
- Należy się wam – żeby nie był
niemiłą, postanowiłam coś powiedzieć. Ale dopiero po chwili zrozumiałam, że nie
był to najlepszy pomysł. Bo rozmowa zeszła na nieprzychylne mi tory.
- Tobie też.
- Co? Sądzicie, że tak bardzo
zależy mi, żeby siedzieć w pustym domu? Pewnie nie zauważyliście, ale siedzę
tak od dziecka. Was nigdy nie było przy mnie. Wy tutaj tylko nicujecie. A teraz
śmiecie twierdzić, że przyda mi się trochę wolności, tak? – Byłam bardzo
oburzona stwierdzeniem matki. Myślałam, że rodzice mają w sobie choć trochę
miłości do mnie. Ale wciąż się przekonuję, że jestem dla nich tylko jakimś
przedmiotem. Nie liczą się dla nich moje uczucia. Wydaje im się, że skoro
wszyscy młodzi czekają na tzw. wolną chatę, to i ja będę zadowolona. Lecz mam
już dość tego poukładanego, pięknego życia. Niech w końcu zrozumieją, że też
jestem człowiekiem i potrzebuję uczucia. Jakiegoś miłego słowa.
- Chyba źle nas zrozumiałaś –
ojciec próbował ostudzić mój nagły wybuch. – Ciebie też zabieramy na te
wakacje.
W tym momencie wyplułam na
parkiet sok, który właśnie miałam zamiar przełknąć. Czy aby na pewno dobrze
zrozumiałam? Mam pojechać z nimi? Chyba do reszty im odbiło. Może mają jakieś
układy na tej Jamajce w handlu marihuaną…
Zupełnie nie spodziewałam się
takiego przebiegu tej rozmowy. Już nie wiem, co lepsze, czy ta ich nagła
przemiana, czy ciągła nieobecność. Właściwie to przyzwyczaiłam się do takiego
samotnego życia. Jakoś nauczyłam się funkcjonować bez rodziców. Miałam wsparcie
w Grecie i Crisie. Dawałam sobie radę, ale mimo wszystko zawsze marzyłam o
odrobinie ich uwagi. A teraz, kiedy sen się spełnia…
Zawsze pragniemy rzeczy, których
mieć nie możemy. Nie doceniamy przez to tego, co nam dane. I tak, nigdy nie
potrafiłam się pogodzić, że rodzice się mną nie interesują. Chciałam z nimi
spędzać więcej czasu. Choćby weekendu. Lecz teraz, kiedy to wszystko się
dzieje, kiedy chcą mnie zabrać na wspólny urlop… Nie myślałam, że właśnie tak
się poczuję. Nie tego się spodziewałam. W moich wyobrażeniach ta chwila
wyglądała inaczej.
- Córeczko, nic ci nie jest?
- Nie, mamo. Wszystko w
porządku. Po prostu zaskoczyliście mnie. Nie wiem, czy mogę tak nagle wyjechać.
- Nie pojedziemy na długo. To
zaledwie cztery tygodnie – wtrącił tata.
- Przecież to cały miesiąc!
Nie, nie pojadę tam. Nie chcę
nigdzie wyjeżdżać. To przecież bez sensu. Co my tam będziemy robić przez tyle
czasu. Przecież my nie mamy o czym rozmawiać podczas śniadania, a co dopiero w
czasie tak długiej podróży. Jak oni to sobie w ogóle wyobrażają. I mielibyśmy
zostawić Gretę samą? Poza tym oni nie wytrzymają tak długo bez pracy.
- Tak, cały miesiąc tylko dla
naszej rodziny – mama próbowała jakoś zarazić mnie swoim entuzjazmem.
- Nie, ewentualnie tylko dla
was. Ja nigdzie się stąd nie ruszam. – Wstałam od stołu i wyszłam z domu.
Musiałam się przejść. Jakoś przetrawić dzisiejszy poranek.
***
Szłam samotnie opuszczoną leśną ścieżką. Była to moja droga
do poprawy samopoczucia. Zawsze, gdy coś mnie wkurzało, wychodziłam właśnie
tam. Stary las po drugiej stronie miasta zawsze mnie uspokajał. Nawet zakupy
nie miały na mnie tak kojącego wpływu. Z resztą nawet nie zabrałam z domu
pieniędzy, więc chcąc, nie chcąc, wybrałam spacer po lesie. Tutaj wszystko było
takie opanowane i stonowane. Wszechobecna zieleń i ten delikatny wietrzyk
przepływający między konarami potężnych dębów. Słodki śpiew ptaków zagłuszał
nieprzyjemną ciszę. Byłam stosunkowo blisko miasta, a czułam się jak na
bezludnej wyspie. Wprost idealne miejsce do rozmyślań. Tylko, że już nie mam
więcej ochoty na myślenie. Wystarczająco dużo czasu spędziłam na
rozpamiętywaniu przeszłości i wszystkich niepowodzeń. Nie chcę tak dłużej żyć.
Chciałabym na zawsze zapomnieć o tych przykrych chwilach. Niech tylko miłe
wspomnienia pozostaną w mojej pamięci. Tak będzie znacznie łatwiej.
Usiadłam na przewróconych po burzy drzewie. Wyjęłam z
kieszeni telefon i wystukałam tak dobrze mi znany numer. Już miałam się
połączyć, gdy doszła do mnie tragiczna prawda. On i tak nie odbierze. Już nie
ma żadnego sposobu, by z nim porozmawiać. Po raz kolejny muszę sobie
powiedzieć, że on już odszedł ze świata żywych.
Odrzuciłam od siebie komórkę. Wylądowała gdzieś w zgniłych
liściach. Po co mi ten telefon, skoro nie mam do kogo dzwonić, a z Mattem nie
mam zamiaru rozmawiać? Energicznie się zerwałam, by biec stąd jak najdalej, ale
równie szybko usiadłam z powrotem na omszałym pniu. Nie powinnam być taka
impulsywna. Muszę na spokojnie porozmawiać z rodzicami i wyjaśnić im wszystkie
swoje obawy.
Ruszyłam w drogę powrotną. Szłam tą samą ścieżką, ale trasa
dłużyła mi się niemiłosiernie. Już chciałabym być w domu i brać gorącą kąpiel.
Mijały kolejne minuty, a ja nadal byłam gdzieś w głębi lasu. Choć okolica
wydawała się znajoma, nie miałam żadnej pewności, że to faktycznie dobra droga.
Kiedy wchodziłam do lasu w mojej głowie głębiły się najróżniejsze myśli, które
mogły zakłócić właściwy odbiór świata zewnętrznego.
Zatrzymałam się. Byłam przerażona. Nie wiedziałam, czy iść
dalej, czy czekać na pomoc. Odruchowo chwyciłam się za kieszeń. Chciałam
zadzwonić do rodziców. Niestety moja komórka nadal leżała w ściółce niedaleko
przewalonego drzewa. Tylko jak znajdę to miejsce? Już tam nie dotrę. Zgubiłam
się. Ogarnęła mnie rozpacz.
- Pomocy! Jest tu ktoś? – zaczęłam wydzierać się jak
głupia. Łudziłam się, że ktoś mnie usłyszy. Ale podświadomość podpowiadała mi,
że dzisiejszy pech jeszcze mnie nie opuścił.
Osunęłam się po szorstkiej korze drzewa. Przykucnęłam
między korzeniami i ukrywając twarz w dłoniach zaczęłam płakać. Tylko to mi
pozostało. I tylko to w ostatnim czasie wychodziło mi najlepiej. Jednak ciszy
szelest liści i trzask łamanych gałęzi sprawił, że wstrzymałam łzy.
Zapobiegawczo rozejrzałam się wokół. Nikogo nie dostrzegłam, ale przezucie
mówiło mi, że ktoś mnie obserwował. Wstałam. Obeszłam drzewo wciąż trzymając
się go jedną ręką. Wytężyłam wzrok i czekałam gotowa na konfrontację.
Silny ucisk na szyi. Przyspieszone bicie serca. Mocny cios
w potylicę. I bezwładnie opadające na wilgotną ziemię ciało.
Dlatego telefon powinno nosić się zawsze ze sobą. A już na pewno nie rzucać nim po lesie ^^ ciekawe kto wpadłna tak beznadziejny pomysł aby ją porwać. Istna głupota!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;>
W przypływie emocji, człowiek nie myśli trzeźwo, więc zapomina, że dla własnego bezpieczeństwa telefon lepiej mieć przy sobie. Ale co się stało, to się nieodstanie. Za zaćmienie umysłu też trzeba płacić.
UsuńPozdrawiam