11. Na wieczność


„Przyjaźń zawarta w dzieciństwie to jedyne, co nie umiera wcześniej niż my.”
Henryk Mann

Pobyt u babci był wspaniałym pomysłem. Spędziłam z nią wiele czasu. Obejrzałam mnóstwo zdjęć z podróży. Aż napadła mnie chęć, by wyjechać do Europy. Ten kontynent jest niesamowity. Stary i taki piękny. Szkoda, że Matt nie pojechał do tego Paryża. Źle zrobił. Tym bardziej, że i tak nie jesteśmy już razem. A zrezygnował z Francji specjalnie dla mnie. Trochę mi go szkoda. Niewiadomo, czy nadarzy się druga taka okazja. Pewnie żałuje, że został…

Już tak bardzo nie wspominam tamtych chwil. Matt powoli odchodzi do przeszłości. Już nigdy nie wróci. Nie chcę by wracał. Bez niego żyje mi się całkiem dobrze. Mam więcej czasu dla rodziny. Dla babci, która tak mnie wspiera.

Nie powiedziałam jej, co się wydarzyło między mną a Mattem. A ona już więcej nie pytała. Chyba domyśliła się, że nie chcę o tym gadać. A żebym dłużej nie myślała o tym, czego i tak nie mogę zmienić, zapewniła mi dozę rozrywek. W sumie nie tylko ona. Głównie do Dave organizował mi czas.

Naprawdę miły z niego chłopak. I strasznie pomocny. Babcia wcale nie chwaliła go na wyrost. Rzeczywiście dokładnie potrafił skosić trawnik. Nawet wypielenie rabatek nie sprawiło mu większych problemów. I nie narzekał, kiedy musiał pójść do sklepu, bo babcia koniecznie chciała zjeść batona. Przeważnie towarzyszyłam Dave’owi w zakupach. Jakoś głupio mi było, że babcia aż tak go wykorzystuje. Co prawda nie robił tego za darmo, ale mimo wszystko. Przecież mogła mnie poprosić, skoro już tam byłam. Tak więc razem przechadzaliśmy się między sklepowymi alejkami i wykłócaliśmy się, który batonik bardziej będzie babci smakował. Pracownicy supermarketu mieli z nas ubaw, kiedy kilka razy zmienialiśmy decyzję, a przecież chcieliśmy kupić jednego batonika.

Może tak właśnie miało być? Bez Matta. Bez Crisa. Ja sama. Uśmiechnięta i radosna. Beztrosko podchodzę teraz do życia. Inny klimat, odmienne otoczenie i nowi ludzie. To wszystko sprawiło, że już nie płaczę. Jestem uśmiechnięta. Szczęśliwa po prostu. Zaczęłam żyć od początku. Jakbym powtórnie się narodziła. Tylko przeszłość wciąż pozostaje we wspomnieniach. I tego już nie zmienię. Choćbym bardzo się starała. Ale wcale mi na tym nie zależy. Nie chcę zapomnieć o moim przyjacielu. On nadal będzie żył we mnie. Dopóki chodzę po tym świecie i on gdzieś tu jest. Obiecałam mu, że zawsze będzie dla mnie tym najważniejszym. Jedynym. Tym, któremu mogę zaufać.

Jeszcze zanim się urodziliśmy, byliśmy sobie przeznaczeni. Nasze życie było zaplanowane. A moje nadal toczy się według owego planu. Pogodziłam się z jego śmiercią. Bo tak właśnie miało być. On odszedł do innego świata, ale nadal pozostaje w mojej duszy. Wciąż mnie wspiera duchowo. Pomaga przetrwać każdy kolejny dzień. To dla niego jestem teraz tutaj i się śmieję. On tego dla mnie chciał. Bym była szczęśliwa, nawet bez niego. Bo moje życie nadal się toczy i nie mogę go zmarnować. Nie w taki sposób. Powinnam spełniać swoje marzenia. Biec do przodu. Nie rozpamiętywać chwil, które już nie wrócą. Mogę jedynie się podpierać o wspomnienia tak głęboko zakorzenione w mojej duszy. I tak właśnie teraz żyję. 

- Ellein, twoja kolej.

Wyłożyłam kolejne karty na stół. Znów wygrałam. Po raz kolejny omija mnie wieczorne zmywanie. Odkąd przyjechałam do babci, urządzamy takie karciane wieczory. W trójkę, to znaczy ja, babcia i Dave gramy w najróżniejsze gry karciane, a przegrany ma ten przykry obowiązek zmywania. Mnie jeszcze nigdy się to nie przytrafiło. Wciąż wygrywam. Powoli zaczyna mnie to nudzić.

- Kto ma szczęście w kartach, nie ma szczęścia w miłości. – Zauważył z satysfakcją Dave, który będzie musiał pozmywać naczynia po spaghetti.

- A kto nie ma szczęścia w kartach, musi zmywać – odesłałam go zgryźliwą uwagą do kuchni.

Wcale nie potrzebuję miłości. Jestem bez niej szczęśliwa. Nareszcie sama. Mogę decydować o swoim życiu nie zważając na innych. To ja podejmuję decyzje. Nie muszę nikogo pytać o zdanie. Bo w związkach jest zupełnie inaczej. Wówczas dwie osoby decydują. Gdybyśmy wtedy z Mattem nie byli razem, może dzisiaj siedziałby w Paryżu. A przeze mnie musiał zrezygnować z marzeń. Nie żeby to była moja wina, ale gdyby nie ja, na pewno by pojechał. Może wszystko potoczyłoby się inaczej. Ale jest jak jest. Taki los. Trzeba go przyjąć, a nie wciąż się zadręczać. Tak, tak właśnie miało być. Matthew miał zostać, abyśmy oboje w końcu sobie uświadomili, że nasz związek nie miał sensu. To było zwykłe przyzwyczajenie. Nic więcej. Żadnej miłości między nami nigdy nie było. I zapewne nie będzie. 

Na tym świecie nie ma miłości. Ludzie są ze sobą nie dlatego, że się kochają, ale dlatego, że muszą przy sobie kogoś mieć. Tak im łatwiej. Lżej w życiu. Bo jeśli coś się nie uda, zawsze można zwalić winę na drugą osobą. Miłość nie istnieje. Jest tylko przyjaźń. To ona góruje nad wszelkimi uczuciami łączącymi ludzi. Ona jest najważniejsza i najtrwalsza. Wieczna. Tylko w niej jest nadzieja, że świat się zmieni na lepsze. Właśnie ta więź łączyła mnie z Crisem. Nadal nas łączy. Bo wciąż o nim pamiętam. Nadal jest dla mnie kimś wyjątkowym. To nigdy się nie zmieni. Przyjaciel może być tylko jeden.

Słońce powoli chowało się za horyzont, ale ja nadal siedziałam na huśtawce. Było ciepło i przyjemnie. Nie miałam najmniejszej ochoty wracać do domu. Mama już dawno przysłała po mnie Gretę, ale ta nie mogła się mnie oprzeć. Poprosiłam ją bym mogła jeszcze chwilę się pobujać. Oczywiście się zgodziła. Nie miała serca, by mnie odmówić. Poszła więc do sklepu i dopiero w drodze powrotnej miała mnie zabrać do domu. A ja tymczasem korzystałam z dziecinnej wolności i huśtałam się wysoko, wysoko. Tak jakbym była ptakiem. Pode mną ziemia, a ja szybowałam.

- Ellein. – Zza zjeżdżalni wyłoniła się chuda sylwetka Crisa. – Mam coś dla ciebie.

Natychmiast się zatrzymałam. Zeskoczyłam pospiesznie z huśtawki i podbiegłam do chłopaka. Ucieszyłam się na jego widok. Rano tak świetnie się razem bawiliśmy. Robiliśmy baby z piasku w piaskownicy, goniliśmy się po placu zabaw i ścigaliśmy się na rowerach.

- Co to? – Zapytałam, kiedy pokazał mi małe pudełko.

- Skarby.

Otworzył pudełko. Było w nim mnóstwo drobiazgów. Kamienie. Muszelki. Kolorowe guziki. Wysuszone na wiór liście. Szyszki. I wymyślno-kształtne patyczki.

- Wybierz sobie coś – zaproponował.

- Naprawdę? Mogę?

Byłam zauroczona. Wszystkie rzeczy bardzo mi się podobały. Chyba mu ich zazdrościłam. Może sama chciałabym mieć takie pudełko skarbów? Jednak nigdy nie miałam. Ale ta jedna muszelka, którą wtedy wybrałam, taka barwna i delikatna, jakby skrywała w sobie perłę, stała się moim największym skarbem.

- Teraz jesteśmy przyjaciółmi. – Oznajmił, kiedy podziwiałam swoją zdobycz.

- Przyjaciółmi na zawsze. - Uśmiechnęłam się w jego stronę, by mu podziękować za tak wspaniały prezent. 

2 komentarze:

  1. Cieszę się, że Ellein w końcu cieszy się życiem. że w końcu pogodziła się z tymi swoimi wszystkimi stratami w życiu ;)
    ta końcówka mnie rozwaliła. dał jej jeden ze swoich skarbów i stali się przyjaciółmi na zawsze! takie słodkie ^^
    Życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyjaźń jest piękna :)
      Tak mnie cieszy, że zawszę mogę liczyć na Twój komentarz. Ta świadomość mnie mobilizuje do dalszego pisania.

      Usuń

Twój oddech...